sobota, 31 stycznia 2009

poniedziałek, 19 stycznia 2009

postanowienia .

Hipnotyzował się swoją wiarą. Czekał na olśnienie

i błogość. Wyobrażał sobie sady i winnice, kwietne altany

i pałace z kadmowego złota, malachitowe pagórki, fontanny

z jadeitu, zielone diamenty na szatach wielkookich dziewcząt i nieśmiertelnych młodzieńców. Pan Ogrodów miał nosić suknię barwy mięty. „Chodź, Radżubie”, miał powiedzieć, „masz tu u mnie miejsce rozległe i pięknie przygotowane, boś sobie na nie zasłużył. Zaproś, kogo chcesz. Na przykład Bezimienną dziewczynę z Ramleh, wiesz którą?”. „Wiem”, cieszył się Radżub. „Tę, która dała mi placek na drogę.” „Tę samą, Radżubie, tę samą. Przyjdzie do ciebie i będziecie leżeć, podparci na łokciach, zwróceni do siebie twarzami. Pośród was krążyć będą młodzieńcy z czaszami, dzbanami i kielichami, napełnionymi napojem z płynącego źródła, od którego nie cierpi się na ból głowy, ani nie doznaje upojenia…”



- Ubierz się jak na szkolną akademię – powiedziała. – Robota jest prosta: rzucasz kostką, wydajesz żetony. Nie ma pensji, ale za to są napiwki. Najlepiej w ogóle się nie odzywaj. I nie nastawiaj się na długo. System jest taki, że wywalą cię po miesiącu. Każdą tak wywalają. Mnie też tak wywalili. Aha, aha – uzupełniła - bo zapomnę: tam są sami Wietnamczycy!



Zastała brata rozpartego w fotelu, z piwem i w kłębach dymu. Oglądał pojedynek bokserski. Znowu ogolił się na łyso, tylko nad górną wargą i na brodzie utrzymywał kilkudniowy zarost. (...)- Za kim jesteś? – zapytała, żeby coś powiedzieć, kiedy – rozgrzana zupą pomidorową i gorącą herbatą – usiadła w sąsiednim fotelu, obok Tadeusza.- Kibicuję Rosjanowi. Zobacz, jakie bydlę! Załatwi Murzyna. - Myślałam, że jesteś za Ameryką – chrząknęła.- Bo jestem! – potwierdził, błyskając zapalniczką. – Ale teraz kibicuję Rosjanowi. Facet mi się podoba. - Rosjaninowi – poprawiła, rozglądając się po pokoju.




Takamoto junior, wyspecjalizował się w problemach małżeńskich i innych. Był dyplomowanym terapeutą, zadzierzystym, krzepkim chłopakiem w wieku lat dwudziestu ośmiu. Jacek Jackowski stanowił jego przeciwieństwo.(...)
Wpół do szóstej. Jedna wskazówka była trochę odrapana. Anonimowy producent umieścił cyfry na nieudanej reprodukcji „Guerniki” Picassa. Jak na gabinet terapeuty, pomysł z „Guerniką” był dość ryzykowny. (...) Takamoto powinien sobie sprawić zegar w kwiatki, w ptaszki, jakikolwiek, byle nie z powyginanymi w bólu członkami, w dodatku rozmieszczonymi gdzie popadnie, bez dbałości o anatomiczne szczegóły. (...) Jackowski nie wiedział, że bolesny, bezsensownie wielki czasomierz został zakupiony w dowód skruchy i wdzięczności przez pewnego nerwowego pacjenta, który w czasie terapii roztrzaskał pięścią porcelanowe cacuszko z błękitnym Piotrusiem Królikiem.
(...)

- Mówże, chopie! – huknął w końcu, zupełnie nie

terapeutycznie.

- Nienawidzę cię! Tych twoich pierdół! Tej twojej mądrości! Co ty myślisz, że co? Że ja na tym coś korzystam? Gówno tam korzystam, nic nie korzystam, uważam cię za zero! Jesteś dla mnie nikim!

To ostatnie zdanie miało go dobić, ale Takamoto uśmiechnął się z podziwem. Nuda popołudniowego spotkania została rozproszona, nareszcie coś się wydarzyło. Jackowskiemu było już wszystko jedno. Trząsł się od żenującego, męskiego szlochu. Płakał jak nigdy dotąd.

Pili tequilę przy wbitym w kąt sali stoliczku, gdzie nie docierały rozmowy przemądrzałych licealistów. Kilka modelek prezentowało swą słowiańską urodę na tle siwowłosych biznesmenów. Gdy rozmowa zaczęła kuleć

i wyczerpały się wszystkie, łącznie z polityką międzynarodową, tematy, zamówili taksówkę i wznieśli ostatnie, geograficzne toasty.


W swym „Szamanie miejskim” Sasha Mc’Person twierdził, że polubić można każde otoczenie. „Choćbyś miał nie wiem jak delikatne biopole,” pisał w Rozdziale Dwunastym, „choćbyś bronił się i wierzgał, twoja tarcza ochronna i tak zostanie strzaskana. Będziesz musiał wypuścić ku temu, co jest smugę akceptacji. Stopisz się z tłem i wyrosną ci pióra, takie jak u pozostałych ptaków.

a to rysunki do książi "przesilenie",która niemam pojęcia czy zostanie wydana.


Starość Aleksandra Koszkina. Najpierw położył na zatłuszczonym, kuchennym stole telefon komórkowy, który znalazł podczas spaceru po łące. Omal go zresztą nie rozdeptał. Zrobiłby to, gdyby urządzenie nie zaczęło dzwonić, wygrywając zapomniany przebój nieistniejących radzieckich żołnierzy:

- Kalinka, kalinka, kalinka maja – i po chwili przerwy znowu - Kalinka, kalinka, kalinka maja...

W sadu jagoda – błyskotka w koniczynie. Jak schylam kark i głowę, krew płynie do nosa i stoi w nim, nos zatykając. Gra i przestaje. Gra i przestaje.




ciag dalszy przedawnionych rysunków z przed roku.

a rysunek z dinozaurem jest dla marka,gdy zaczął lubić dinozaury





ach. ponieważ od roku niepamiętałam hasła,mogę teraz opublikować wszystkie stare rysunki,które już się przedawniły. super.





dzieńdobry.

niestety zgubiłam hasło do rzetde.fotolog.pl, więc na tym blogu będziemy z agnieszką zamieszczać nasze rysunki, bo na tamtym się nie da.













czwartek, 15 stycznia 2009