

Hipnotyzował się swoją wiarą. Czekał na olśnienie
i błogość. Wyobrażał sobie sady i winnice, kwietne altany
i pałace z kadmowego złota, malachitowe pagórki, fontanny
z jadeitu, zielone diamenty na szatach wielkookich dziewcząt i nieśmiertelnych młodzieńców. Pan Ogrodów miał nosić suknię barwy mięty. „Chodź, Radżubie”, miał powiedzieć, „masz tu u mnie miejsce rozległe i pięknie przygotowane, boś sobie na nie zasłużył. Zaproś, kogo chcesz. Na przykład Bezimienną dziewczynę z Ramleh, wiesz którą?”. „Wiem”, cieszył się Radżub. „Tę, która dała mi placek na drogę.” „Tę samą, Radżubie, tę samą. Przyjdzie do ciebie i będziecie leżeć, podparci na łokciach, zwróceni do siebie twarzami. Pośród was krążyć będą młodzieńcy z czaszami, dzbanami i kielichami, napełnionymi napojem z płynącego źródła, od którego nie cierpi się na ból głowy, ani nie doznaje upojenia…”
- Ubierz się jak na szkolną akademię – powiedziała. – Robota jest prosta: rzucasz kostką, wydajesz żetony. Nie ma pensji, ale za to są napiwki. Najlepiej w ogóle się nie odzywaj. I nie nastawiaj się na długo. System jest taki, że wywalą cię po miesiącu. Każdą tak wywalają. Mnie też tak wywalili. Aha, aha – uzupełniła - bo zapomnę: tam są sami Wietnamczycy!
- Mówże, chopie! – huknął w końcu, zupełnie nie
terapeutycznie.
- Nienawidzę cię! Tych twoich pierdół! Tej twojej mądrości! Co ty myślisz, że co? Że ja na tym coś korzystam? Gówno tam korzystam, nic nie korzystam, uważam cię za zero! Jesteś dla mnie nikim!
Pili tequilę przy wbitym w kąt sali stoliczku, gdzie nie docierały rozmowy przemądrzałych licealistów. Kilka modelek prezentowało swą słowiańską urodę na tle siwowłosych biznesmenów. Gdy rozmowa zaczęła kuleć
Starość Aleksandra Koszkina. Najpierw położył na zatłuszczonym, kuchennym stole telefon komórkowy, który znalazł podczas spaceru po łące. Omal go zresztą nie rozdeptał. Zrobiłby to, gdyby urządzenie nie zaczęło dzwonić, wygrywając zapomniany przebój nieistniejących radzieckich żołnierzy:
- Kalinka, kalinka, kalinka maja – i po chwili przerwy znowu - Kalinka, kalinka, kalinka maja...
W sadu jagoda – błyskotka w koniczynie. Jak schylam kark i głowę, krew płynie do nosa i stoi w nim, nos zatykając. Gra i przestaje. Gra i przestaje.